Facebook

Marcelka marszczy czoło i czyta "Pułapka czasu" Madeleine L'Engle

"Pułapka czasu" to książka bardzo dwoista- z jednej strony bardzo seksistowska, z drugiej stawia w centrum wydarzeń kilka kobiecych bohaterek. Oczywiście biorę pod wagę fakt, że jest to książka z 1962 r.- to były nieco inne czasy i traktowanie kobiet, tak, jak są potraktowane w tej powieści, było pewnie zupełnie normalne (co nie powinno mieć miejsca dzisiaj). Problem w tym, że "Pułapkę czasu" wznowiono w czasach teraźniejszych, gdzie czytanie o bohaterce, która traktowana jest przez męskich bohaterów z góry, a nawet sama stawia się w pozycji damy w opałach jest troszkę niewygodne. Nie chcę, żeby był to jakiś feministyczny manifest, ale uważam, że książka dla młodszych odbiorców, nie powinna prezentować szkodliwych, przestarzałych (mam nadzieję) schematów. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że mimo wszystko, książka łamie pewne schematy pod względem kobiecych bohaterek, ich charakterów, a nawet profesji. 
Przysięgam, nie kupiłam dla okładki! (wcale...)

Ale słowo o fabule, abyśmy wszyscy byli na tej samej stronie opowieści. Nasza młodziutka Meg- główna bohaterka to niepokorna uczennica, inteligentna, ale niezrozumiana. W szkole ciągle wpada w tarapaty, ale za to dom rodzinny jest jej ostoją. Ma kochającą matkę- naukowczynię, dwóch braci bliźniaków, którym książka nie poświęca zbyt wiele uwagi oraz małego braciszka Charlesa Wallece'a. Charles jest kolejnym bohaterem tej opowieści, troszkę dziwnym, zbyt dojrzałym i inteligentnym jak na swój wiek chłopcem. Kolejnym bohaterem, z którym mam duży problem, jest Calvin- postać tak bardzo zbędna, że aż człowiek się zastanawia- po cholerę tu jesteś Calvinie? W powieści jest przeznaczony na "chłopaka" naszej bohaterki i jej "obrońcę". Ma też kilka innych cech i umiejętności, ale jest taki dopisany na kolanie. Drugi plan, ale również istotny, obejmuje matkę głównych bohaterów, 3 czarujące byty pod postaciami nieco ekscentrycznych kobiet, a także ojca. Ojciec dzieci jest kołem zamachowym całej powieści, otóż nasi dzielny bohaterowie wyruszają z misją ratunkową! Tata, również naukowiec, zaginął i jak się okazuje potrzebuje pomocy swoich wyjątkowych dzieci. Meg, Charles oraz Calvin wyruszają zatem w podróż po różnych światach i wymiarach, wspomagani przez 3 urocze panie: panią Coto, Kto oraz Którą. I spróbujcie się połapać która jest która... serio ;) 

Dużym atutem powieści jest fabuła i kreacja świata przedstawionego. Odwiedzamy kilka ciekawych, zupełnie innych od naszej mamusi Ziemi, miejsc. Chociaż jedno troszkę przypomina Ziemię i tam właśnie będą się działy najważniejsze wydarzenia- ja nazywam to miejsce "korpo- planetą". Wszyscy są podporządkowani jednemu rytmowi i idealnie zsynchronizowani- nie ma tu miejsca na indywidualność. 

Jest też czarny charakter, na którego wołamy To... Całą książkę wyobrażałam więc sobie wielkiego, przerażającego klauna. Ach te popkulturowe nawiązania w mojej głowie... ;) Był też mały Marvel alert- ważną rolę dla fabuły pełni hipersześcian, czyli tesserakt. Aż dziwne że gdzieś w tle nie czai się Loki żeby go wykraść :) Pani Madeleine L'Engle pewnie nawet nie wiedziała jaką radochę da czytelnikom w 2018 r. 
I nagle zrobiło się troszkę straszniej...

Sama fabuła jest naprawdę ciekawa, przemyślana, ma troszkę dziur logicznych, ale wybaczymy jej to. Autorka dała nam fascynujące światy, które oglądamy oczami małej dziewczynki. I tu zaczynają się schody i to, co wkurza mnie najbardziej. Bo bardzo chciałabym bez zastrzeżeń lubić tą książkę- jest naprawdę fajna, ale nie mogłam się nią w pełni nacieszyć. Moja wewnętrzna feministka mi na to nie pozwoliła. Przejdźmy do przykładów. 

Meg jest kreowana na zaradną, mądrą dziewczynkę, ale miejscami staje się typową damą w opałach, którą muszą ratować otaczający ją chłopcy. Dosłownie trzeba ją miejscami prowadzić za rączkę. Z drugiej strony, im dalej w opowieść, tym sama Meg więcej myśli o tym, że właściwie, nie potrzebuje ojca, brata czy przyjaciela, aby ją ratowali. Końcowy wydźwięk opowieści jest więc w porządku, ale była to długa droga. 

Jest w "Pułapce" taka scena, kiedy Calvin nazywa Meg idiotką. Ma to być takie pieszczotliwe wytknięcie, że nie ma ona racji, że sytuacja wygląda nieco inaczej niż bohaterka myśli. I jasne możemy odbierać to jako takie "głuptasku", bo taki ma wydźwięk, ale słowo "idiotka" to bardzo negatywnie nacechowane słowo w języku polskim. I to bardzo razi- nikt nikogo nie powinien wyzywać od idiotów lub idiotek w książce dla dzieci. I to już niezależnie od tego, czy zwraca się do chłopca czy dziewczynki. 

Inny przykład: w pewnym momencie trzeba czytelnikowi wyjaśnić na jakiej zasadzie działa 6 wymiarów. I mamy dwójkę bohaterów, którym można to wyjaśnić, bo nie tylko my to musimy zrozumieć, ale i oni. Autorka ustami swoich bohaterów może wyjaśnić to Meg albo Calvinowi. Meg jest bardziej umysłem ścisłym, jest dobra z matematyki, nawet pomaga w jednej scenie Calvinowi rozwiązywać zadanie domowe (a jest kilka klas niżej od niego). Calvin sam mówi, że lepiej radzi sobie z literaturą i historią, a przedmioty ścisłe to nie jego konik. Logicznym by było, żeby wyjaśnić działanie hipersześcianu Calvinowi, prawda? Nie! Lepiej to wyjaśniać Meg. To wygląda tak, że kobietom wszystko trzeba tłumaczyć jak krowie na rowie, a facetom daje się kredyt zaufania. Grrrr... takie momenty strasznie mnie w tej książce irytowały. Ale to moje osobiste odczucia, możecie się z nimi nie zgodzić lub nawet nie zwrócić na niektóre rzeczy uwagi- być może jestem przeczulona na tym punkcie.

Okej łyżka dziegciu była, teraz jeszcze trochę miodu. "Pułapka czasu" jest wydana absolutnie cudownie. Wydawnictwo MAG zrobiło kawał dobrej roboty- twarda oprawa, śliczne złocenia, tajemniczy centaur na okładce i nawet mała wstążeczka do zaznaczania stron. Ja jestem wzrokowcem i to jaką książka ma okładkę zawsze jest dla mnie ważne. A ta jest bajeczna. Ale poświęćmy też minutę ciszy dla biednego MAGa... wydali książkę z pewnością z tego względu, że do kin miał trafić film Disneya. Ba, nawet wspomnieli o nim na okładce! A Disney zrobił nam takiego psikusa, że wycofał się z dystrybucji filmu w Polsce. Przecież poszlibyśmy na film Disneya do kin, nawet jeśli zza oceanu recenzje nie są jakieś szczególnie dobre. 

Podsumowując, polecam Wam "Pułapkę czasu", ale tylko jeśli podejdziecie do niej z refleksją. Jeśli chcecie przeczytać ją dzieciom, to warto dodać do tego kilka słów o tym, że współcześnie, dziewczynki i kobiety mogą ratować świat bez pomocy facetów. Albo mogą to robić razem, ramię w ramię :) 

Komentarze

  1. Tak to niestety jest, że pod pewnymi względami książki się starzeją, a problemy społecznościowe, do jakich należy chociażby właśnie traktowanie kobiet czy ludzi innych ras niż biała, to coś, co zmieniło się i zmienia ciagle najbardziej. Ważne w takim wypadku jest, by przynajmniej pod względem fabularnym i kreacji postaci książka się obroniła. Wygląda na to, że tutaj ma miejsce taka właśnie sytuacja. Może kiedyś po „Pułapkę czasu” sięgnę ze świadomością, czego się spodziewać :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty