Facebook

Marcelka czyta: "Pudełko z marzeniami" Magdaleny Witkiewicz i Alka Rogozińskiego

Moje kolejne spotkanie z prozą Magdaleny Witkiewicz nie zapowiadało się tak dramatycznie, jak potem przebiegało- czoło mam obite od uderzania się w nie w geście zażenowania. Myślałam, że duet z Alkiem Rogozińskim wprowadzi nieco "nowoczesnych poglądów" do świata bohaterów, ale okazało się, że jest to kilka kroków wstecz. I choć styl pani Magdaleny uwielbiam- jej książki czyta się tak lekko i przyjemnie, to wydźwięk książek jest dla mnie czasami nie do przejścia. Bardzo tradycyjny podział ról płciowych, który umiejscawia kobiety w roli damy w opałach jest dla mnie mało zjadliwy, nawet mimo sympatii dla bohaterek. Dzielni mężczyźni przybywający z odsieczą mogą wydawać się w powieści atrakcyjni, ale w prawdziwym życiu moglibyśmy ich nazwać z lekka szowinistami.


Co sprawia, że mimo wszystko sięgam po kolejne powieści Magdaleny Witkiewicz? Mają one dużo uroku i ciepła, zawsze kończą się pomyślnie, a ich czytanie to nie mordęga (nie licząc konfliktu światopoglądowego), a całkiem przyjemny proces. Magdalena Witkiewicz ma bardzo lekkie pióro, a także pisze bardzo obrazowo. Jej historie to typowe romanse obyczajowe, ale zwykle z jakimś małym dodatkiem- w "Czereśnie zawsze muszą być dwie" był to wątek historyczny, w "Ósmym cudzie świata" podróżniczy. W "Pudełku z marzeniami" mamy mały wątek niemal detektywistyczny- i chyba jest to zasługa współautora- Alka Rogozińskiego.

Z twórczością autora miałam się okazję zapoznać- czytałam jedną z jego powieści z cyklu z Różą Krull. Pamiętam jednak spory zawód- mimo ciekawej historii i dobrych kreacji bohaterów, w pewnym momencie można było całkowicie pogubić się w wątkach i postaciach. Tak jak zwykle nie mam problemu z odtworzeniem sobie wydarzeń z książki w głowie, tak przy lekturze "Do trzech razy śmierć" zupełnie straciłam orientację, kto zabił, dlaczego i co się właściwie właśnie wydarzyło? Odpuściłam więc sobie kolejne części tego cyklu bez większego żalu.

W "Pudełku z marzeniami" razem z bohaterem Michałem będziemy odkrywać sekrety jego rodziny. Jego poszukiwania rodzinnego skarbu zaprowadzą go do Miasteczka- małej mieściny, w której poznaje całą gromadę lokalnych osobliwości, z panią Wiesią na czele. Ale nie tylko Michał jest nowym przybytkiem w Miasteczku, jakiś czas wcześniej, trafiła do niego i Malwina- druga bohaterka tej opowieści. Ona skuszona przez byłego, ale nadal nieodżałowanego chłopaka Radosława, rzuciła pracę w korporacji i zaczęła realizować marzenie o własnej restauracji. 

Jak to u Magdaleny Witkiewicz bywa- bohaterka szczęśliwie miała akurat tyle pieniędzy, że spokojnie mogła kupić lokal pod restaurację, a także 3 pokojowe mieszkanie. Bo właśnie z taką łatwością każdy z nas dokonuje zmian w swoim życiu. To, że bohaterom, a szczególnie bohaterkom z łatwością przychodzi prawie wszystko, też zawsze bardzo mnie drażni. Ale to jeszcze bym przecież przeżyła. Dla mnie najgorsze okazały się 2 rzeczy- o jednej już nieco wspomniałam, a drugą z nich jest kiepski wątek romantyczny.

Staroświeckie poglądy autorów to jedno, ale kiedy zaczynają być one wręcz obraźliwe, to mnie to boli. Ja wiem, że niektórzy są bardzo przywiązani do podziałów: to dla dziewczynek, to dla chłopców, ale na litość boską, jeśli co 5 stron czytam, że Star Wars jest dla chłopców, koszule w kwiaty są babskie, makijaż to tylko taki kobiecy wymysł, żeby wyglądać młodziej, a okazywanie emocji facetom zdecydowanie nie przystoi, to wymiękam. Jak w XXI wieku można twierdzić, że mężczyzna, który okazuje emocje to mięczak. Albo że kobiecie to facet jest konieczny do wiercenia dziur w ścianach pod obrazki. A nie daj Boże, że kobieta odejdzie od garów i nie uraczy swojego adoratora cholerną szarlotką. On za to może umieć zrobić tylko jajecznicę- spoko, to przecież takie "męskie" nie umieć gotować. Bo kobiety mają być kobiece, a mężczyźni męscy. Cała reszta to dziwolągi. Nie wyrzuciłam książki przez okno- nawet jeśli lot z 7 piętra byłby epicki, bo mimo wszystko jest tu kilka fajnych, podnoszących na duchu elementów. 

I właśnie to jest najdziwniejsze, mogę się wkurzać co kilka stron, ale i tak w ostatecznym rozrachunku, książkę czytam dalej. Ale jeszcze kilka minusów- linia czasowa książki jest zupełnie nielogiczna. Na początku zupełnie nie mogłam pojąć jakim cudem, śledząc losy bohaterów wydawałoby się równolegle, nagle okazuje się, że Malwina mieszka w Miasteczku już 2 lata, a Michał do niego dopiero przyjeżdża. Coś mi tam zgrzyta paskudnie. Czuje, że się trochę pastwię nad tą biedną powieścią, ale jedziemy dalej. W innych powieściach Witkiewicz bardzo stawiała na możliwość ukazania nam wnętrza bohaterów, ich historii, marzeń, planów- mogliśmy ich poznać bardzo dobrze i polubić z łatwością. Były to postacie z duszą. Tutaj bohaterowie są jak marionetki, które odgrywają teatrzyk- Malwina i Michał są postaciami zupełnie bez charakteru. Postaci drugoplanowe są bardziej wyraziste i "jakieś", niż dwójka głównych bohaterów. Co więcej wraz z biegiem akcji, zamiast poznawać bohaterów od dobrej strony, okazują się być oni trochę bucami. Więc jak my mamy im w ogóle kibicować?


Nijak! Bo wątek miłosny w tej książce jest zupełnie niewiarygodny. Bohaterowie w ogóle nie są sobą zainteresowani. Ale tak zupełnie w ogóle- Michał bardziej leci na siostrę głównej bohaterki, niż na samą Malwinę- ale wiecie, ona jest miła, krągła i dobrze gotuje- żona idealna. A Malwina z jednej strony ciągle darzy uczuciem swojego byłego chłopaka, a z drugiej zdaje się zupełnie akceptować fakt, że jest singielką. Ale no jak to tak- kobieta bez faceta? Ależ jak ona sobie bidulka poradzi?! Cóż Malwina ma wsparcie babci Janinki- dosyć ekscentrycznej postaci, a także przychylność pani Wiesi- poczciwej sąsiadki częstującej wszystkich naleweczką "dla zdrowotności". W całą historię wmieszany zostaje także stojący w piwnicy posąg świętego, a także dójka małych urwisów i siostra Malwiny- Rozalia. 

Oczywiście wszystkie postacie drugoplanowe stawiają sobie za cel wyswatać dwójkę samotnych, młodych ludzi. Nawet jeśli miedzy nimi nie padł ani jeden ciekawy dialog. Michał szuka skarbu, więc krętaczy i kombinuje, jakby tu go namierzyć. Malwina rozkręca biznes. Nie ma między nimi żadnej, ale to żadnej chemii. Aż tu nagle Michał stwierdza, że Malwina świetnie nadaje się na żonę, a Malwina... właściwie co ona sobie myśli nie wiemy- lepi pierogi, nie ma czasu na romanse, ale jak chłop spada z nieba, to trzeba brać. Całe miasteczko angażuje się w swaty bohaterów, którzy nie żywią do siebie żadnych głębszych uczuć.


Czy mimo wszystko widzę jakieś plusy tej powieści? Akcja w większości ma miejsce zimą- więc przy letnich upałach sprawdziła się idealnie. Klimatem przypomina zresztą trochę "Listy do M."- jeśli lubicie ten film, jest szansa, że i "Pudełko z marzeniami" Wam się spodoba. Fajny jest wątek figurki świętego i jego mocy spełniania życzeń, a także motyw tytułowego pudełka z marzeniami. Dużo ciepła do powieści wnoszą dwie starsze panie i dzieciaki.

Mi się nie podobało, ale podejrzewam, że ta książka może mieć wielu oddanych fanów, którzy nie są tacy marudni jak ja ;) Od twórczości autorów zrobię sobie chyba jednak dłuższą przerwę, co by się już nad ich książkami nie musieć pastwić ;) 

Komentarze

Popularne posty