Nikt nie idzie, nikt się nie wzrusza: "Nikt nie idzie" Jakuba Małeckiego
"Nikt nie idzie" to bardzo dobra książka- co do tego nie mam wątpliwości. Mam jednak z nią jakiś problem. Najgorsze, że nie bardzo wiem jaki. Trudno mi wychwycić to, co mi tu nie zagrało- mam nadzieję, że pisanie recenzji pozwoli mi uporządkować myśli w głowie i dojść do jakiś sensownych wniosków. No bo jak to tak, nie podoba mi się, bo nie?
Tak jak "Dżozef" potrafił mnie rozbawić i nieco przestraszyć (nadal jestem nieufna wobec kozłów, serio), i tak jak "Rdza" poruszyła jakieś dawno nieużywane struny w moim sercu, to "Nikt nie idzie" nie wywarło na mnie żadnego szczególnego wrażenia. I teraz stawiam sobie pytanie- czy ja miałam zbyt duże oczekiwania, czy to ta książka nie jest żadnym odkryciem? I nie zrozumcie mnie źle, to nadal jest bardzo dobra powieść- ze zwykłymi- niezwykłymi bohaterami, napisana bardzo pięknym językiem, skupiająca się na zwykłych ludziach i problemach dnia codziennego. Czyta się to świetnie, ale brakowało mi tu emocji, które towarzyszyły mi podczas lektury innych książek Jakuba Małeckiego.
W swojej nowej powieści autor skupia się na losach 3 postaci, a właściwie nawet 4. W opowieść wprowadza nas Marzena- spokojna, a można by nawet powiedzieć, nudna kobieta. Przez chwile śledzimy jej losy- jak poznaje męża, zostaje matką, a następnie wdową. Bycie samotną kobietą z dzieckiem to bardzo trudna próba, ale co jeśli to dziecko jest nieco inne niż wszystkie? I tak dość zamknięta w sobie Marzenia staje się odludkiem, a wyjście ze skorupy zajmuje jej lata. Jej syn Klemens jest kolejnym bohaterem. Jego losy zupełnie przypadkiem splatają się z losami Olgi. Kiedy dziewczyna widzi z okna autobusu nietuzinkowego chłopaka, nie może przestać o nim myśleć. Mimo, że w jej życiu zachodzi wiele zmian. Między innymi na szali jest jej relacja z ostatnim bohaterem powieści- Igorem.
Trójka młodych ludzi plus jedna dojrzała kobieta. I choć być może to właśnie Olga lub Igor powinni być mi bliżsi, to najbardziej polubiłam właśnie Marzenę. Jej historia jest chyba najlepiej zarysowana- dzięki temu czytelnik ma szansę nawiązać z nią jakąś autentyczną relację. Jej życie nie obfitowało w ekscytujące wydarzenia- było tak codziennie i normalne. Olga jest młodą kobietą u skraju kilku istotnych, życiowych zmian. Miota się między tym co czuje, że powinna zrobić, a tym czego naprawdę pragnie. Swoimi decyzjami pakuje się w kłopoty, z których tak łatwo mogłaby wyjść dzięki choć jednej szczerej rozmowie. Olga wydała mi się dość samolubna i zapatrzona w siebie. Podczas lektury nie zapałałam do niej niechęcią, ale po czasie, im więcej myślę o jej postępowaniu, tym surowiej ją oceniam. Igor w powieści pełni funkcję najbardziej marginalną, ale poczciwy z niego chłopak i bardzo trudno go nie polubić. Jego zafiksowanie na Japonii ma bardzo trudne podłoże, wątek zaginionego brata jest dość emocjonujący, nawet jeśli nie stoi w sercu opowieści.
Jakub Małecki pochylił się nad losami zupełnie zwyczajnych ludzi, jakich możemy spotkać setki na ulicach. Ale przedstawił nam też Klemensa- ekscentrycznego wielkoluda, który nosi ze sobą plecak wypchany balonami z helem. Chłopak jest spoiwem całej opowieści. Jego inność nie jest nazwana wprost, jest bardziej zasugerowana, chociaż im dalej w powieść, tym więcej dowiadujemy się o jego niepełnosprawności. Podoba mi się, że Klemens ma swoje własne miejsce w tej opowieści i uczynienie go "innym" nie jest elementem dodającym powieści dramatyzmu. To mogła być tania zagrywka, aby wzbudzić w nas współczucie i jakieś emocje, ale na szczęście tak się nie stało. Podczas lektury właściwie nie współczuje się Klemensowi- prędzej jego matce. On jest, jaki jest i Małecki nie próbował uczynić go kimś więcej, ani kimś mniej. Czasami osobom niepełnosprawnym przypisuje się pewien rodzaj heroizmu- w tym przypadku trudno o czymś takim mówić. Klemens jest sobą, ale dla niego samego jego inność nie jest to źródłem cierpienia, tak jak dla nas nie jest źródłem motywacji do lepszego życia. Bardzo nie lubię kiedy autorzy sięgają do naszych pokładów empatii tylko po to, żeby w powieści działo się coś emocjonującego. Jestem więc wdzięczna, że to nie jest jedna z takich książek.
Trójka młodych ludzi plus jedna dojrzała kobieta. I choć być może to właśnie Olga lub Igor powinni być mi bliżsi, to najbardziej polubiłam właśnie Marzenę. Jej historia jest chyba najlepiej zarysowana- dzięki temu czytelnik ma szansę nawiązać z nią jakąś autentyczną relację. Jej życie nie obfitowało w ekscytujące wydarzenia- było tak codziennie i normalne. Olga jest młodą kobietą u skraju kilku istotnych, życiowych zmian. Miota się między tym co czuje, że powinna zrobić, a tym czego naprawdę pragnie. Swoimi decyzjami pakuje się w kłopoty, z których tak łatwo mogłaby wyjść dzięki choć jednej szczerej rozmowie. Olga wydała mi się dość samolubna i zapatrzona w siebie. Podczas lektury nie zapałałam do niej niechęcią, ale po czasie, im więcej myślę o jej postępowaniu, tym surowiej ją oceniam. Igor w powieści pełni funkcję najbardziej marginalną, ale poczciwy z niego chłopak i bardzo trudno go nie polubić. Jego zafiksowanie na Japonii ma bardzo trudne podłoże, wątek zaginionego brata jest dość emocjonujący, nawet jeśli nie stoi w sercu opowieści.
Jakub Małecki pochylił się nad losami zupełnie zwyczajnych ludzi, jakich możemy spotkać setki na ulicach. Ale przedstawił nam też Klemensa- ekscentrycznego wielkoluda, który nosi ze sobą plecak wypchany balonami z helem. Chłopak jest spoiwem całej opowieści. Jego inność nie jest nazwana wprost, jest bardziej zasugerowana, chociaż im dalej w powieść, tym więcej dowiadujemy się o jego niepełnosprawności. Podoba mi się, że Klemens ma swoje własne miejsce w tej opowieści i uczynienie go "innym" nie jest elementem dodającym powieści dramatyzmu. To mogła być tania zagrywka, aby wzbudzić w nas współczucie i jakieś emocje, ale na szczęście tak się nie stało. Podczas lektury właściwie nie współczuje się Klemensowi- prędzej jego matce. On jest, jaki jest i Małecki nie próbował uczynić go kimś więcej, ani kimś mniej. Czasami osobom niepełnosprawnym przypisuje się pewien rodzaj heroizmu- w tym przypadku trudno o czymś takim mówić. Klemens jest sobą, ale dla niego samego jego inność nie jest to źródłem cierpienia, tak jak dla nas nie jest źródłem motywacji do lepszego życia. Bardzo nie lubię kiedy autorzy sięgają do naszych pokładów empatii tylko po to, żeby w powieści działo się coś emocjonującego. Jestem więc wdzięczna, że to nie jest jedna z takich książek.
Problem mam na pewno z otwartym zakończeniem. Nie jest to mój ulubiony zabieg w powieściach, ale jeśli wróży on kontynuację książki (a tak raczej nie jest w tym przypadku), to zwykle mogę z tym żyć. Tym razem byłam dość zawiedziona takim urwaniem wątków. Wydaje mi się, że zostało powiedziane ciut za mało. Jasne, daje to czytelnikowi miejsce na własną interpretację, ale ja raczej jestem osobą, która nie do końca lubi dopowiadać sobie historie innych. Dla mnie "Nikt nie idzie" jest po prostu ucięte, a moje zaangażowanie w losy bohaterów zwiodło mnie na manowce. Po zakończeniu powieści miałam takie poczucie, że po co ja to właściwie przeczytałam? Co z tego wynika?
I tak, tak, u Jakuba Małeckiego trzeba czytać między wierszami i to nie zakończenie jest najważniejsze, tylko raczej wszystko, co do niego prowadzi. Droga bohaterów często jest ważniejsza niż jej cel. W takim razie powieść jest być może zbyt krótka, żeby rzeczywiście związać się z bohaterami i poznać ich na tyle, żeby przewidzieć, jak potoczą się ich dalsze losy i jakie podejmą decyzje. Jako czytelnicy nieco przeskakujemy między najważniejszymi momentami w ich życiu, ale trudno nam się w to zaangażować, skoro nie mamy pełnego obrazu ich charakterów.
Powieść czyta się szybko, nawet jeśli chcemy chwilę podumać nad niektórymi wątkami. Książka jest ślicznie wydana- zarówno okładka, jak i ilustracje w środku zachwycają. Ukłony w stronę Agnieszki Jednaki i wydawnictwa SQN.
Czy polecam? Tak, zdecydowanie. Czy sięgnę ponownie- na pewno nie. Tak jak "Rdza" i "Dżozef" zostały ze mną na dłużej, to wiem, że "Nikt nie idzie" niedługo wywietrzeje mi z głowy. Autora jednak nie porzucam, bo nadal mam kilka powieści Jakuba Małeckiego do nadrobienia i nadal jestem ich ciekawa ;)
Powieść czyta się szybko, nawet jeśli chcemy chwilę podumać nad niektórymi wątkami. Książka jest ślicznie wydana- zarówno okładka, jak i ilustracje w środku zachwycają. Ukłony w stronę Agnieszki Jednaki i wydawnictwa SQN.
Czy polecam? Tak, zdecydowanie. Czy sięgnę ponownie- na pewno nie. Tak jak "Rdza" i "Dżozef" zostały ze mną na dłużej, to wiem, że "Nikt nie idzie" niedługo wywietrzeje mi z głowy. Autora jednak nie porzucam, bo nadal mam kilka powieści Jakuba Małeckiego do nadrobienia i nadal jestem ich ciekawa ;)
Komentarze
Prześlij komentarz