Facebook

Marcelka czyta: "Dziewczyna z dzielnicy cudów" Anety Jadowskiej

Przy recenzji "Trupa na plaży" odgrażałam się, że to być może jest moje pierwsze, ale na pewno nie ostatnie spotkanie z Anetą Jadowską. Tamta książka bardzo mi się podobała, dawno nie czytałam czegoś tak idealnie zrównoważonego pod względem akcji i humoru. Z dużym entuzjazmem zabrałam się zatem do lektury "Dziewczyny z dzielnicy cudów". I to nie tak, że się zawiodłam, ale podobało mi się nieco mniej.

"Dziewczyna z dzielnicy cudów" jest pierwszym tomem serii o Nikicie. Jakbyśmy to ładnie i nowocześnie nazwali, jest freelancerką, która zajmuje się usuwaniem ze społeczeństwa nieproszonych osobników- zarówno ludzi, jak i wszelkiego rodzaju istot fantastycznych. Czasem podejmuje się również innych zleceń- w tej opowieści będzie szukać jednej z artystek estradowych, którą zna również prywatnie. Bardzo prywatnie ;) Nikita na co dzień stara się przezwyciężyć traumę, którą zapewnił jej okrutny i potężny ojciec, aby obudzić drzemiące w niej moce, a także kiepskie kontakty z surową i wymagającą matką. Trudno nawiązuje znajomości, w jej życiu jest tylko kilka osób, którym może ufać. Czy Robin, nowy, tajemniczy nabytek Zakonu Cieni (do którego Nikita również przynależy, jeśli zachodzi taka potrzeba) stanie się jedną z takich osób? Zostaje on przypisany Nikicie jako nowy partner podczas zleceń z ramienia Zakonu, a konkretniej z ramienia matki bohaterki, która nim rządzi. Bohaterka troszkę pałęta się po Warsie, głównym miejscu akcji, i okolicach- po Dzielnicy Cudów, gdzie czas zatrzymał się w latach 30 ubiegłego wieku, a także Sawie- zupełnie zdziczałym miejscu z powodu obecnej tam magii. 

Prawdę mówiąc, dosyć trudno opisać tą bogatą fabułę i świat przedstawiony w kilku zdaniach- autorka bardzo postarała się wymyślając świat nieco podobny do naszego, ale z drugiej strony rządzący się zupełnie innymi regułami- między innymi dzięki obecnej w nim magii. 

Początkowo właściwie nie bardzo mamy tu jakąś większą historię, obserwujemy bohaterkę w pracy, kiedy odwiedza swoich współpracowników, usiłuje bronić się przed atakami różnych stworzeń. Prawdziwa akcja nabiera tempa bardzo późno w książce. Ale kiedy już się to dzieje, to jest naprawdę wciągająco. Kolejna rzecz, która była wręcz nieco męcząca, to bardzo mała ilość dialogów. Przez 90% książki czytamy wewnętrzny monolog bohaterki, która w dodatku ma skłonności do wielu dygresji... serio, czasem jej dygresje mają małe dygresjątka! Przez to, mimo, że książka liczy stron 300, ma się wrażenie, że jest 2 razy grubsza. Dialogi w powieściach jednak nadają nieco dynamizmu i sprawiają, że czyta się powieść nieco płynniej i szybciej.

Bohaterowie- Nikita, a także Robin to postacie bardzo dobrze wykreowane. Bardzo łatwo ich polubić, nawet jeśli Robin jest nieco enigmatyczny, a Nikita czasem ociera się o bycie zołzą. Ale taką zołzą ze złotym serduchem ;) Ogólnie książka bohaterką stoi. Historia jest skoncentrowana na jej postaci, przeżyciach, przemyśleniach i historii. 

Czytając już kolejną książkę Anety Jadowskiej odnoszę wrażenie, że gdybyśmy miały okazję kiedyś się poznać, to bardzo byśmy się polubiły. W podobny sposób patrzymy świat i chyba obie jesteśmy fankami Marvela :D Best friends forever, mówię Wam! ;) 

Cieszę się, że kolejna książka "Akuszer bogów" jest nadal przede mną, na pewno sięgnę też po inne książki z tej serii, a także podejrzewam że wkrótce zabiorę się za serię o Dorze Wilk, bo "Dziewczyna z dzielnicy cudów" niejako z nią koresponduje. Są w niej małe nawiązania do Dory, ale też nie tak istotne, aby nie można było sięgnąć po serię o Nikicie. 

Powiem Wam szczerze, że brakowało mi autorki, po której książki chciałabym sięgać i na które bym czekała. Z tych które lubiłam dawniej trochę wyrosłam lub po prostu nie są one już z nami obecne, więc nie ma co liczyć na kolejne książki. Teraz wiem, że po powieści Anety Jadowskiej mogę spokojnie sięgać :) 

Na koniec słowo o boskiej okładce i ilustracjach. Tak, to książka z obrazkami! :) Za ilustracje odpowiedzialna jest Magdalena Babińska i myślę, że wykonała kawał dobrej roboty. Bardzo podoba mi się jej kreska, pozwala to nam też troszkę oszczędzić nasze szare komórki i nie musimy sobie tworzyć w głowie bohaterów ;) SQN jak zwykle stanął na wysokości zadania. A ta okładka... czy ja muszę w ogóle mówić, jak bardzo mi się podoba? Ten piękny witraż nadaje jej niemal magiczny charakter. 

Na wstępnie zaznaczyłam, że książka podobała mi się nieco mniej niż "Trup na plaży", ale to nie tak, że jest to jakaś przepaść. Dużo cięższy klimat "Dziewczyny..." nieco mnie na początku zaskoczył i nie do końca jest to coś, co zwykle podoba mi się w innych powieściach. Na szczęście cały ten mrok przełamany jest garścią dobrego dowcipu i bardzo ciekawie wykreowanym światem. Z czystym sumieniem mogę Wam polecić tą książkę- a jak nie trafi w Wasze gusta, możecie po mnie wysłać jakiegoś wąpierza ;)

Komentarze

Popularne posty