Facebook

Marcelka czyta (z bólem): "Szamanka od umarlaków" Martyny Raduchowskiej

Gdy zostało mi jakieś 100 stron do końca powieści, przestałam ją czytać. Byłam po prostu zmęczona, poirytowana i znudzona stylem autorki, fabułą i przede wszystkim główną bohaterką. Ale po chwili wytchnienia i przeczytaniu kilku innych książek, stwierdziłam, że doczytam "Szamankę od umarlaków" do końca. I nie, nie tylko dlatego, żeby ją zjechać na blogu.

Bo pisanie o złych książkach to nic przyjemnego- ja nie czerpię z tego żadnej satysfakcji. Wręcz przeciwnie- jest mi przykro, że się nie udało. Oczywiście mogę opisywać tu tylko moje osobiste odczucia- może wiele osób zachwyci się powieścią Martyny Raduchowskiej i super, ale ja fanką nie zostanę.


Sam pomysł wydawał mi się na początku intrygujący i po rozpoczęciu lektury pomyślałam, że nieco przypomina mi to "Dziewczynę z dzielnicy cudów" Anety Jadowskiej. Myliłam się okrutnie- tam Aneta Jadowska zachwyca stylem, poczuciem humoru, kreacją świata przedstawionego i fajnymi bohaterami. Jak się okazało, książki łączy może podobny klimat i temat- czyli współczesna opowieść w nieco bardziej magicznym, niż nasz świecie, z kobiecą główną bohaterką. Pani Martyna miała fajny pomysł, ale chyba coś tu nie wyszło i postaram się wybrać kilka rzeczy, które najbardziej mi się nie podobały.

Główna bohaterka Ida widzi umarłych. Jest medium, a przy okazji banshee- przeprowadza więc zmarłe dusze "na drugą stronę" oraz od czasu do czasu przewiduje czyjś zgon. Zanim jednak na poważnie zabierze się do tego zajęcia, przechodzi okres buntu i stwierdza, że mimo rodzinnych tradycji w zakresie magii, ona nie chce mieć z tym światem nic wspólnego. Rekrutuje się na studia, ucieka z domu, przeprowadza się do innego miasta... A jej rodzinka totalnie to olewa. Myślę, że gdyby ktokolwiek uciekł z domu, to być może rodzice pokusiliby się o odszukanie dziecka- ale nie w tej powieści! Rodzice po kilku strona po prostu przestają być istotnym wątkiem. Tak jak wiele innych postaci i wydarzeń. Autorka rozpoczyna kolejne wątki, wprowadza wielu nieistotnych bohaterów, coś tam kombinuje, ale wszystko szybko porzuca, tak jakby nie było na to więcej miejsca w opowieści. Mamy więc dziury, bezsensowne, pourywane wątki i zupełny brak konsekwencji w prowadzeniu narracji. Czytało mi się to fatalnie. W tej opowieści tkwi potencjał, bo sama historia jest ciekawa, ale gdy czytamy o kolejnej postaci, która pojawia się na 3 strony a potem znika, to zaczynamy się zastawiać co to miało na celu.

Główna bohaterka też jest dla mnie problemem. Może gdyby dało się ją polubić, to dużo łatwiej zniosłoby się absurdy całej opowieści. Po rozpoczęciu nauki na uczelni właściwie nie czytamy o tym, żeby się w te zajęcia zbytnio angażowała. Pojawia się tam nieco narzekania na prowadzącego zajęcia, bo facet śmie wymagać od bohaterki nauki. Wiecie, nauka na studiach... Szok! Bezczelność! Chociaż może ciężko winić bohaterkę o to, że nie angażuje się w swoje uczelniane obowiązki, bo podejmuje też ona w tym samym czasie naukę szamaństwa u swojej ciotki Tekli. Cioteczka jest całkiem fajnie skonstruowaną postacią, to akurat jeden z jaśniejszych punktów tej opowieści- nieco niedzisiejsza, ale twarda i zdecydowana, nie daje naszej bohaterce forów. Co też Idzie niezbyt odpowiada, jak się domyślacie. Ponadto bohaterka nie zachowuje się jak dorosła studentka, ale jak rozkapryszone dziecko. Nie można za to powiedzieć, że bohaterka jest płaska czy bez charakteru- jest to dobrze nakreślona postać, tylko bardzo ciężko ją znieść.

Z postaci drugoplanowych, których jest milion, trudno zapamiętać kogokolwiek. Jakieś duchy tam się przewijają, taki słodki stworek, który jest łapaczem snów, dziwne sąsiadki, więcej duchów, główny czarny charakter i jego żona, agenci ponadnaturalnej organizacji (każdy musi mieć swoje S.H.I.E.L.D) i ktoś tam, i ktoś tam... Cała masa ludzi bez charakterów i sensu. Wyrzucenie połowy pobocznych bohaterów mogłoby wyjść powieści na dobre, naprawdę.

Sama główna intryga nie jest najgorsza- nawet miałaby ręce i nogi, gdyby ponownie, nie milion różnych porozpoczynanych wątków i wąteczków bez żadnego sensu. Jest tu tak wiele elementów, które nie sklejają się w całość, tyle zupełnie niepotrzebnych zawirowań, że głowa mała. Myślę, że nie zawsze trzeba aż tak bardzo komplikować fabułę- czasem prosta historia, ale dobrze napisana może nas wciągnąć na długie godziny. Może to jest właśnie problem tej powieści- jest przekombinowana. Również zakończenie pozostawia niedosyt- część wątków została zamknięta, ale niektóre zapowiadają nam drugi tom.... Którego nigdy w życiu nie przeczytam. 

Jeszcze jeden dziwny element to personifikacja pecha- w takim sensie, że pech, a raczej może Pech urasta do rangi bohatera, który tylko czyha, aby pokrzyżować plany naszej bohaterce. Sprowadza się to do tego, że to co spotyka Idę niby jest wynikiem złośliwości Pecha. Nawet jak teraz o tym piszę, to nadal jestem skonsternowana. Bo to był kolejny element, który nie miał sensu- wszystko co spotkało bohaterkę było raczej zbiegiem okoliczności albo wynikiem jej własnych działań, a samo fatum nie miał nic do tego. Czytając blurba z tyłu okładki można pomyśleć, że będzie to istotny wątek, ale autorka po prostu podrzuca kilka zdań o Pechu, ale w taki sposób, że nie ma to żadnego znaczenia dla fabuły.


Co bardzo doceniam, powieść koncentruje się na kobiecych bohaterkach, co warto podkreślić. Nie ma tu też żadnego wątku romantycznego, więc Ida nie jest na siłę swatana z jakimś męskim bohaterem jak to w wielu książkach bywa. Plusem są też nawiązania popkulturowe i małe mrugnięcia okiem do czytelnika. Czyli coś tam się udało :)

Mam nadzieję, że pani Martyna nie przeczyta tej recenzji, bo nie chciałabym, żeby było jej przykro :(  Na pewno włożyła w napisanie tej powieści masę pracy. Ale mimo dobrego pomysłu, wykonanie zupełnie mi nie odpowiadało. Bardzo szkoda, szczególnie, że książka jest świetnie wydana- okładka jest genialna i bardzo klimatyczna, a w środku znajdziemy bardzo ładne ilustracje Dominika Brońka. Wydawnictwo Uroboros włożyło w to serce i to widać. Może gdyby ta historia była nieco prostsza to stanowiłaby lepsze dzieło, niż ostatecznie wyszło. Chyba nawet nie jestem w stanie wymyślić osób, którym mogłabym tą powieść polecić :( 

Komentarze

  1. Hejka!
    Generalnie kilka kwestii wyjaśnia się w drugim tomie - na przykład kwestia Pecha, podobnie zresztą sam problem Kowalskiego. Jeśli jednak uważasz, że pierwsza część była przekombinowana, to... zdecydowanie nie czytaj drugiej xD Dla mnie to było jakieś kompletne kuriozum, sposób wyjaśnienia całej fabuły, powprowadzanie jakichś idiotycznych magicznych zasad, tylko po to, by w jeszcze bardziej idiotyczny sposób je obchodzić - wprost trudno opisać, co w tej książce się działo. Na plus w drugiej części względem pierwszej z pewnością podałabym samych bohaterów - autorka wywaliła połowę tych papierowych tworów z pierwszej części i skoncentrowała się na kilku istotnych, które nabrały nieco cech postaci z krwi i kości; mimo wszystko jednak część z nich nadal była tak kuriozalnie opisywana, jakby autorka na siłę chciała im dodać oryginalności (jakieś fiołkowe włosy, karmazynowe oczy i inne bzdety). Ogólnie rzecz biorąc całkowicie zgadzam się z Twoją opinią, przeczytałam obydwa tomy i obydwa równie mocno mnie wymęczyły. Przegadane, przekombinowane i z pourywanymi wątkami.

    Pozdrawiam,
    Ludka

    OdpowiedzUsuń
  2. Drugi tom prawie na pewno sobie daruję, bo chyba brak mi cierpliwości. Bardzo mi szkoda, bo sam pomysł wydawał się ciekawy, ale wykonanie zawiodło. Masz rację, że jest to wszystko kuriozalne i przekombinowane. A ta masa niepotrzebnych postaci mnie osobiście dobijała- mam strasznie kiepską pamięć do imion, więc w pewnym momencie strasznie się gubiłam. Starałam się zapamiętać bohaterów, co potem okazywało się zupełnie niepotrzebne. Kręćka można dostać :/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty